czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 1

 Od autorki: Mamy pierwszy rozdział! Proszę o komentarze z opinią to bardzo ważne bo nie wiem czy warto pisać jeśli nikomu nie będzie się podobać. 
Twittery bohaterów proszę o Obserwacje 
Nancy_Porter_
Harry Styles
Marcel Styles

Ptaki nawoływały się w ciszy wczesnego poranka w Dolinie Aleksander. Słońce wznosiło się wolno nad wzgórzami, rozpościerając złociste palce na niebie, które w jednej chwili stało się niemal purpurowe. Liście drzew szeleściły lekko, poruszane słabym wietrzykiem. Nancy stała bez ruchu na wilgotnej trawie, obserwując jasne niebo, eksplodujące migotliwymi barwami. Na krótką chwilę ptaki przestały śpiewać ,jakby im też piękno doliny odebrało głos. Wokół ciągnęły się żyzne pola, otoczone wzniosłymi wzgórzami, na których pasło się bydło. Ranczo jej ojca liczyło osiemdziesiąt hektarów; na urodzajnej glebie uprawiano kukurydzę, orzechy włoskie i winorośl, a hodowla bydła przyniosła dodatkowe zyski. Ranczo Porterów od stuleci było dochodowe, ale Nancy kochała je nie za to, co przyniosło, ale za to jakie było. Wydawało się ,że wiedzie bezgłośny dialog z duchami, z których obecności tylko ona zdawała sobie sprawę. Obserwowała jak wysoka trawa kołysze się lekko na wietrze, i czuła ciepło promieni słonecznych, padających jej włosy koloru pszenicy. Zaczęła cicho śpiewać.
Miała oczy barwy letniego nieba. Nagle skierowała się biegiem w stronę rzeki, wilgotna murawa uginała się pod jej stopami. Usiadła na gładkiej, szarej skale czując lodowatą wodę, zalewającą jej stopy, i przyglądała się wschodzącemu słońcu. Lubiła obserwować wschód słońca, lubiła biec przez pola, lubiła po prostu być tu, rozkoszować się młodością i swobodą, żyć w zgodzie z sobą i przyrodą. Lubiła siedzieć w takie ciche ranki i śpiewać, jej dźwięczny głos niósł się wkoło ,olśniewający także i bez akompaniamentu instrumentów. W tym śpiewie, który słyszał tylko Bóg, było coś nieziemskiego.
            Na ranczu pracowało wielu ludzi ,doglądających bydła, Meksykanów, uprawiających kukurydzę i winną latorośl. Nad wszystkim czuwał ojciec, Tad Porter -nikt nie kochał tej ziemi tak bardzo, jak on i Nancy. Jej brat Christian pomagał w gospodarstwie po szkole, ale w wieku szesnastu lat był bardziej zainteresowany pożyczaniem furgonetki i wypadami z przyjaciółmi do Napa, odległego pięćdziesiąt minut jazdy od Jim Town. Był przystojnym młodzieńcem, ciemnowłosym jak ojciec, i miał do poskramiania dzikich koni. Dziś był dzień ślubu Moly, starszej siostry Nancy.
Matka i babka już się krzątały w kuchni. Słyszała je, kiedy wymykała się z domu, by obejrzeć wschód słońca nad górami. Dziewczyna weszła do wody. Stopy jej ścierpły ,a skóra na kolanach zaczęła szczypać. Roześmiała się na głos, ściągnęła przez głowę cienką, bawełnianą koszulę nocną i rzuciła ją na brzeg. Wiedziała ,że nikt jej nie obserwuje, jak stoi wdzięcznie w strumieniu, zupełnie nieświadoma swej niezwykłej urody, niczym młoda Wenus, wynurzająca się z rzeki. Kiedy tak stała, jedną ręką przytrzymując na czubku ,długie jasnoblond włosy ,a lodowata woda opływała jej zgrabną postać, można ją było z daleka wziąć za kobietę. Tylko ci, którzy dobrze znali Nancy ,wiedzieli ,że jest jeszcze dzieckiem. Obcym wydawała się dojrzałą osiemnastoletnią lub dwudziestoletnią kobietą o kształtnej figurze, jakby wyrzeźbionej z bladoróżowego marmuru, i i ogromnych niebieskich oczach. Nie była jeszcze kobietą lecz niespełna piętnastoletnim podlotkiem. Roześmiała się sama do siebie na myśl o tym ,że jej szukają. Na pewno już przyszły do pokoju zbudzić ją , żeby pomogła w kuchni. Nancy wyobrażała sobie wściekłość swojej siostry i bezzębną babkę, cmokającą z bezsilnej złości. Jak zwykle im się wymknęła. Często uciekała przed nudnymi obowiązkami, by biegać swobodnie po całym ranczu, włóczyć się po pastwiskach i lasach podczas zimowych deszczów, lub śpiewając jeździć na oklep na koniu hen ,za wzgórza, do tajemniczych miejsc, które odkryła podczas długich spacerów z ojcem. Tutaj się urodziła i pewnego dnia ,kiedy będzie taka stara jak babcia Crystal, a może jeszcze starsza, tutaj umrze. Kochała to ranczo i tą dolinę całą duszą. Odziedziczyła po ojcu umiłowanie ziemi ,żyznych pul i zielonych pastwisk. Ujrzała w pobliżu sarnę i uśmiechnęła się łagodnie. W świcie Nancy nie było wrogów, niebezpieczeństw, tajemnych lęków. Tu miała swoje miejsce i ani na moment nie wątpiła ,że jest tu bezpieczna.
             Spojrzała na słońce, sunące coraz wyżej po niebie i wolno wolno wróciła na brzeg. Z łatwością wspięła się na skały, na których leżała koszula nocna. Wciągnęła ją przez głowę, materiał przylgnął do wilgotnej skóry. Burza włosów opadła na ramiona dziewczyny. Nancy wiedziała,że czas wracać bo o tej porze wszyscy będą już wściekli. Matka na pewno się poskarżyła ojcu. A przecież wczoraj Nancy pomagała przy pieczeniu dwudziestu czterech szarlotek, zrobiła chleb, sprawiła kurczaki, pomogła przy gotowaniu siedmiu szynek i nadziewaniu dojrzałych pomidorów bazylią i orzechami włoskimi. Wykonała przypadającą na nią część obowiązków i wiedziała,że nie zostało już nic do zrobienia. Mogli się tylko denerwować, wchodzić sobie nawzajem w drogę i słuchać, jak Moly wydziera się na brata.. Miała masę czasu, by wziąć prysznic , ubrać się i na jedenastą zdążyć do kościoła. Nie była potrzebna, tylko im się zdawało ,że jej potrzebują. Wolała włóczyć się po polach i brodzić w strumieniu w porannym słońcu. Powietrze nagrzało się i wietrzyk ucichł. Zapowiadał się piękny dzień.
               W oddali ujrzała dom i usłyszała głos babki , nawołującej ją głośno z ganku.
-Nannnn...cyyyyy..!
Wydawało się ,że jej imię rozbrzmiewa zewsząd. Roześmiała się i pobiegła w stronę domu. Przypominała długonogie dziecko z rozwianymi włosami.
-Nancy!
               Kiedy dobiegła do domu, babka wciąż stała na ganku. Babcia Crystal miała na sobie czarną sukienkę, którą zawsze wkładała ,gdy robiła coś w kuchni i czysty biały fartuch. Na widok Nancy, biegnącej w podskokach w białej, bawełnianej koszuli nocnej, oślepiającej figurę dziewczyny ,zacisnęła ze złości usta. W tej dziewczynie nie dało się znaleźć nic sztucznego, żadnej kokieterii, tylko olśniewającą urodę, której była nieświadoma. Wciąż pozostawała dzieckiem i nie zdawała sobie sprawy z tego, co to znaczy być kobietą.
-Nancy! Jak ty wyglądasz ?! Przez tę koszulę wszystko widać! Nie jesteś już dzieckiem! Co by się stało, gdyby cię ktoś zobaczył ?
-Babciu, przecież dziś sobota...nikogo nie ma. -Uśmiechnęła się szczerze do staruszki, nie okazując zakłopotania ani skruchy.
-Jak ci nie wstyd. Powinnaś się teraz szykować na ślub swej siostry- mruknęła z dezaprobatą babka, wycierając ręce w fartuch.-Biegasz jak dzikus o wschodzie słońca, a tu tymczasem tyle roboty. Chodź pomożesz matce.
              Nancy uśmiechnęła się i wbiegła na szeroki ganek, z którego wślizgnęła się przez okno do swojej sypialni. Babka zatrzasnęła drzwi i poszła pomagać córce.
               Nancy przez chwilę stała bez ruchu w swoim pokoju, nucąc sobie cicho, potem ściągnęła koszulę nocną i rzuciła ją w kąt. Spojrzała na prostą, białą bawełnianą sukienkę z bufiastymi rękawami, i małym koronkowym kołnierzykiem, którą miała włożyć na ślub Moly. Matka wybrała dla Nancy możliwie najprostszy fason, bez falbanek, bez żadnych ozdóbek, które mogłyby podkreślić olśniewającą urodę dziewczyny. Była to dzienna sukieneczka, ale Nancy to nie przeszkadzało. Przyda się później na wyjście do kościoła. Kupili jej w Napa skromne, białe pantofelki, a ojciec przywiózł z San Francisco parę nylonowych pończoch. Babce bardzo się to nie spodobało ,a matka powiedziała ,że Nancy jest jeszcze za młoda ,by nosić nylony.
-Przecież to jeszcze dziecko, Tad - Victorię zawsze irytowało to ,że tak rozpieszcza ich najmłodszą córkę. Za każdym razem przywoził jej z Napa i San Francisco jakieś drobiazgi lub coś orginalnego do ubrania.
-Będzie się w nich czuła wyjątkowo.
Ubóstwiał Nancy od dni jej narodzin, ilekroć na nią spojrzał, czuł bolesne ukłucie w sercu. Jego  mała dziewczynka miała aureolę jasnych włosów i zawsze patrzyła prosto w oczy, jakby miała       mu do powiedzenia coś niezwykłego. Spoglądała na świat rozmarzonym wzrokiem i było w niej    coś wyjątkowego, co sprawiało, że wszyscy zatrzymywali się i przyglądali się jej oniemiali.
 Zawsze skupiała na sobie wzrok ludzi. Coś ich do niej przyciągało, coś więcej niż jej 
wyjątkowa uroda. Niepodobna do nikogo z rodziny, jedyna w swoim rodzaju - była niczym 
muzyka dla duszy ojca, nieskazitelna i świetlista jak kryształ. To on wybrał dla swej córeczki imię, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy spoczywającą w ramionach Victorii w kilka chwil po narodzeniu. Imię pasowało idealnie do jej błyszczących, wyrazistych oczu i miękkich, jasnych włosów. Nawet rówieśnicy, z którymi się bawiła, wyczuwali, że Nancy jest kimś wyjątkowym, że w jakiś nieuchwytny sposób różni się od
pozostałych dzieci - była swobodniejsza, pogodniejsza i szczęśliwsza od nich. Nigdy nie poddawała się całkowicie nakazom i ograniczeniom, nakładanym na nią przez nerwową,wiecznie narzekającą matkę, starszą siostrę o wiele od niej brzydszą, brata, dokuczającego jej bezlitośnie, czy nawet przez surową babkę która wprowadziła się do nich po śmierci dziadka Klausa, kiedy Nancy miała siedem lat. Tylko ojciec zdawał się ją rozumieć, tylko on wiedział, że jest niezwykła, niczym jakiś rzadki ptak, któremu od czasu do czasu trzeba pozwolić swobodnie polatać, by mógł wznieść się ponad przeciętność. Dostał Nancy w darze prosto z rąk Boga i dla niej zawsze robił wyjątki, łamał zasady, obsypywał ją drobnymi upominkami, ku niezadowoleniu innych. 
 Nancy! - rozległ się za drzwiami pokoju ostry głos matki.
Dzieliła ten pokój z Moly przez prawie piętnaście lat. Zanim zdążyła odpowiedzieć,
drzwi otworzyły się i w progu stanęła Victoria Porter, spoglądając na córkę z nerwową
dezaprobatą.
- Czemu jesteś nago?

Nancy była piękna, a Victoria nie lubiła myśleć o tym, że jej córka, choć patrzyła na
świat oczami niewinnego dziecka, jest już dojrzałą kobietą. Dziewczynka odwróciła się do
matki, ubranej w suknię z niebieskiego jedwabiu i czysty biały fartuch, taki sam, jaki miała
babcia Crystal.
- Włóż coś na siebie! Twój ojciec i brat już wstali! - Obrzuciła ją surowym
spojrzeniem i zamknęła za sobą drzwi, jakby już czekali w progu, pragnąc ujrzeć obnażone,
młode ciało Nancy. Ojciec, gdyby ją zobaczył, zachwyciłby się, zdumiony jej kobiecością, a
Jim, jak zawsze, pozostałby obojętny na niezwykłą urodę siostry.
- Och, mamusiu... - Dziewczynka wiedziała, że matka wpadłaby w gniew, gdyby
ujrzała ją stojącą nago w strumieniu. - Przecież tu nie wejdą. - Uśmiechnęła się, wzruszając
ramionami. Victoria zaczęła ją besztać.
- Nie wiesz, ile jeszcze mamy roboty? Twojej siostrze trzeba pomóc się ubrać. Babcia
nie poradzi sobie sama z dzieleniem indyka i krojeniem szynek. Czemu nigdy nie można na
ciebie liczyć, Nancy Porter? - Obie wiedziały, że to nieprawda, Nancy nie była leniwa, ale nie lubiła zajęć domowych.

          Po mszy ,która odbyła się w kościele wszyscy udali się na ranczo by świętować. Przyjechała cała rodzina z każdego zakątku Ameryki oraz parę osób z Anglii. Mąż Moly pochodzi z małego miasteczka położonego w Wielkiej Brytanii. Jest on przystojnym brunetem o niebieskich oczach i małym nosie. Nancy zawsze uważała ,że ów chłopak jest uroczy i bardzo pasuje do Moly. Mówiła im zawsze ,że dopełniają się wzajemnie. 
Nancy widząc siostrę tańczącą z Louisem uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się ze szczęścia najbliższych. Najbardziej bolało ją to ,że jej ukochana siostrzyczka nie będzie mieszkała wraz z nią i resztą rodziny tylko ze swoim mężem. Dziewczyna ufała Louisowi i wiedziała ,że chłopak nie skrzywdzi w żaden sposób jej siostry lecz nie chciała ,żeby wyjeżdżała do Doncaster.
-Yyy...przepraszam czy zechcesz ze mną zatańczyć ? -odwróciła się natychmiastowo w stronę przyjemnego głosu -Jeśli nie to nie ma sprawy......-wyjąkał chłopak w wielkich okularach. 
Nancy uśmiechnęła się do niego i pokiwała twierdząco głową.

wtorek, 3 grudnia 2013

Prolog

 Myślę, że gdy pierwszy raz go ujrzałam, jakaś cząstka mnie wiedziała co może się wydarzyć. I naprawdę, nie chodzi tutaj o jego słowa, czy czyny. Chodzi o uczucie, które pojawiło się razem z nim. Szalonym wydaje się fakt, że nie mogę być pewna czy kiedykolwiek poczuję coś podobnego. I nie wiem, czy powinnam to poczuć. Wiedziałam, że jego świat poruszał się zbyt szybko i spalał wyjątkowo jasnym płomieniem, ale pomyślałam wtedy: "Jak diabeł mógłby pchać mnie w ramiona kogoś, kto przypomina anioła gdy tylko się uśmiechnie?". Może to wiedział, kiedy mnie zobaczył. Zgaduję, że straciłam wszelką równowagę. I myślę, że najgorszą częścią tego wszystkiego, nie było utracenie jego. Tylko to, że zatraciłam siebie.



Sądzę, że nie zdajesz sobie sprawy z tego z kim tak naprawdę jesteś, dopóki tego nie stracisz....


(Taylor Swift - I Knew You Were Trouble)